BMW pędziło prosto na forda. Masywne auto zostało zdmuchnięte z drogi. W wypadku zginął kierowca forda. W BMW jechało dwóch mężczyzn. Obaj byli pijani w sztok i żaden nie przyznaje się do winy. Wypadek wyglądał makabrycznie. Rozpędzone BMW uderzyło z impetem w forda. Jechało nim czterech 16-letnich piłkarzy lubelskiego Legionu. Wracali z meczu w Pszczelej Woli. Samochód prowadził Stefan Szewczyk, ojciec jednego z zawodników. Nagle na ich drodze pojawiło się śliwkowe BMW. – Oni musieli gnać ponad 120 na godzinę. Wyprzedzali na zakręcie i wtedy w nas uderzyli. Nie mieliśmy szans, żeby im uciec – mówi Adam Kramarz. Siła zderzenia była tak potężna, że zepchnęła forda na pobocze. Trzech piłkarzy straciło na chwilę przytomność. Jako pierwszy wyszedł z forda Michał Mędrzecki. Zawodnicy pomagali sobie wydostać się ze zniszczonego auta. – Próbowaliśmy też wyciągnąć pana Stefana. Ale nie mogliśmy. Drzwi były całkiem rozwalone – opowiadają piłkarze. Kierowca zginął na miejscu. Zwłoki mężczyzny udało się wyjąć dopiero po interwencji strażaków, którzy rozcięli karoserię. Do wypadku doszło w sobotę około godz. 13 w Prawiednikach. Wtedy panowały idealne warunki do jazdy. Było sucho i słonecznie. Nikt nie ma wątpliwości, że do tragedii doszło z winy kierowcy BMW. To on doprowadził do czołowego zderzenia z fordem. Jak udało nam się ustalić, pijanemu mordercy będzie postawiony zarzut doprowadzenia do katastrofy. Kłopot w tym, że na razie nie wiadomo, kto siedział za kierownicą. – Na pewno ustalimy, kto prowadził BMW. To tylko kwestia czasu – obiecuje mł. asp. Agnieszka Pawlak z zespołu prasowego KMP w Lublinie. Obaj jadący BMW byli pijani. 39-letni Mariusz B. miał w wydychanym powietrzu 2,25 promila alkoholu. Jego 40-letni kompan Andrzej O. jeszcze więcej, bo 2,32 promila. Mariusz B. został zatrzymany przez policję. Drugi z jadących BMW trafił do szpitala z obrażeniami miednicy. Leży w tym samym szpitalu co syn zabitego kierowcy. Andrzej O. był już wcześniej znany policji. Teraz o losie obu mężczyzn zadecyduje prokurator. BAS, WIT BEZMYŚLNOŚĆ
Policjanci mają ciągle pełne ręce roboty z pijanymi kierowcami. Tylko w sobotę na drogach naszego województwa złapali aż 76 jeżdżących na dwóch gazach. Rekord opilstwa padł w Białej Podlaskiej, gdzie na ul. Warszawskiej policjanci zatrzymali 33-letniego rowerzystę. Kiedy jegomość dmuchnął w alkotest, urządzenie pokazało prawie 4 promile alkoholu. Niewiele mniej miał 60-letni rowerzysta złapany w Trzebieszowie, bo aż 3,71 promila alkoholu. Pozostałe miejsca w czołowej piątce najbardziej pijanych prowadzących zajmują także rowerzyści. W sobotę wpadło ich aż 57. Statystyki policyjne uzupełniają: dwaj prowadzący ciągniki, motocyklista oraz 16 kierowców samochodów. WIT PO TRAGEDII W PRAWIEDNIKACH
Pan Stefan nas uratował Gdyby nie pasy bezpieczeństwa, które Pan Stefan kazał nam bezwzględnie zapiąć, z pewnością nie przeżylibyśmy tego wypadku – mówi ze łzami w oczach Adam Kramarz, 16-letni piłkarz lubelskiego Legionu. – Pan Stefan uratował nam życie, a sam zginął – dodaje nie mogąc pogodzić się z tym, co się stało. Adam wraz z trzema kolegami z drużyny wracał w sobotę fordem sierra prowadzonym przez tatę jednego z zawodników z Pszczelej Woli, z wygranego 1:0 meczu ligi juniorów młodszych z Avią Świdnik. – Pan Stefan wiele razy woził nas tą drogą. Zresztą Paweł jest uczniem Gimnazjum w Pszczelej Woli i codziennie jeździ tam z Lublina. To zaledwie niewiele ponad dziesięć kilometrów. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy nie posłuchali Pana Stefana i nie zapięli pasów na tylnych siedzeniach – mówi urywającym się głosem chłopak z zabandażowaną głową i nogą na wyciągu. Sobota, godzina 13, na długo pozostanie w jego pamięci. – Szok i ból, ale też i niespożyta chęć pomocy kolegom. Który miał siłę, to wyciągał drugiego. Baliśmy się, że samochód może eksplodować. Tak bardzo chcieliśmy też wyciągnąć Pana Stefana – mówi Adrian, który mimo złamania uda i piszczeli zdołał o własnych siłach wydostać się z samochodu i pomagał kolegom. – Potem pomocy udzielali nam także piłkarze Avii, którzy jechali busem przed nami i gdy zobaczyli wypadek, zawrócili. Obmywali nas ze krwi – relacjonuje. Marek Sadowski, prezes i trener lubelskiego klubu, były piłkarz Motoru, jest wstrząśnięty historią, jaka przydarzyła się jego podopiecznym, – Mordercy w BMW. Inaczej nie mogę powiedzieć o sprawcach wypadku. Ile jeszcze takich bezsensownych śmierci musi się przydarzyć, aby w końcu tacy ***** pojęli, co robią. Wraz z pozostałymi trenerami i zawodnikami klubu łączymy się w bólu z rodziną Pawła – kończy Sadowski. Z czwórki chłopców, w domu jest już Michał Mędrzycki. Pozostali z poważnymi urazami, ale nie zagrażającymi ich życiu, znajdują się w szpitalach przy ul. Kruczkowskiego, Kraśnickiej i Staszica. Jutro w tym ostatnim operację przejdzie Adam Kramarz, w ubiegłym roku powoływany do reprezentacji Polski, podpora kadry wojewódzkiej. – Wierzę, że wrócę do piłki. Nie poddam się – kończy młody piłkarz.
|