Alkoholowa spuścizna?
|
|
Strony: [1] |
|
W PRL, po chwilowym spadku spożycia alkoholu, od 1950 r. napój wysokoprocentowy wracał na dawne pozycje. Potwierdzała się teza, że jego spożycie ma związek z poczuciem wolności, poziomem życia, a nade wszystko z optymizmem i nadzieją. Im gorzej działo się w komunistycznym państwie, tym szybciej wzrastała konsumpcja gorzałki. Pół litra na głowę stało się nieodłącznym atrybutem dobrego przyjęcia i zabawy. W przełomowym 1980 r. pito więcej niż podczas okupacji niemieckiej - 6 litrów spirytusu na statystyczną głowę, a dane te nie uwzględniają powszechnego bimbrownictwa! Trudno powiedzieć, na ile celowe rozpijanie było prawdą, a na ile dawały o sobie znać fatalne zaszłości pijackiej obyczajowości polskiej lub to, że bankrutująca władza komunistyczna prócz wódy, nie miała nic do zaoferowania „w temacie chleba i igrzysk".
Charakterystyczny był też gwałtowny spadek spożycia alkoholu w czasie, kiedy sukcesy odnosiła Solidarność (w tymże 1980 r.), gdy zaświeciła lampka nadziei wolności i godniejszego życia. Ale już stan wojenny natychmiast cofnął nas w stan opilstwa, gdyż obok reglamentowanej, a dostępnej po godzinie 13.00, wódki państwowej, powszechnie pito pędzony domowymi sposobami bimber. Pijak polski wrócił do roli swojaka, nietykalnej świętej krowy.
W PRL młody człowiek w żaden sposób nie był w stanie zarobić np. na samochód, nie mówiąc już o własnym domu czy mieszkaniu. Mógł pić, mógł nie pić - nie miało to żadnego znaczenia. Dziś stajemy przez wyborem - dwie flaszki albo nowa lampa? Dawniej młode małżeństwa mieszkały kątem u rodziców i pomysł, żeby kupować coś do domu nikomu nie przychodził do głowy. Dzisiaj trzeba się szybko usamodzielnić i pójść „na swoje". Ale na to potrzebne są pieniądze. Nie ma ich wystarczająco dużo, by starczyło na wódkę? Jest przecież jeszcze piwo, znacznie tańsze, a również posiadające procenty. W Polsce to właśnie ono wypiera w ostatnich latach wódkę.
Pije się coraz więcej, coraz częściej nie ma już znaczenia co. Czasem towarzyskie picie piwa czy wina przekształca się w picie alkoholiczne; w wypadku wódki zagrożenie jest o wiele większe. Dla młodych nie ma to jednak znaczenia. Mnie to nie dotyczy - myślą. Życie zmusza ich do podejmowania kolejnych wyzwań - wydaje się, że po alkoholu łatwiej sprostać rosnącym wciąż wymaganiom. A takie myślenie to pułapka. W wielu stanach USA na początku lat siedemdziesiątych - a wiec w czasach najbardziej liberalnych, gdy między innymi znoszono karę śmierci itd. - podniesiono wiek uprawniający do nabycia alkoholu z osiemnastu do dwudziestu jeden lat. Dlaczego? Bo okazało się, że niemal wszyscy alkoholicy zaczynali właśnie mając kilkanaście lat. Początkowo sięgali po piwo czy wino; z czasem pojawiała się wódka.
W wolnej III Rzeczypospolitej spożycie wysokoprocentowych alkoholi spada do przedwojennych standardów. W 2000 r. wyniosło ono 2 litry spirytusu na głowę. Rozpoczął się jednak czas triumfalnego powrotu piwa. W ciągu dziesięciu lat jego spożycie podwoiło się. Rzecz w tym, że piwo uzależnia tak samo jak wódka, a po niewinny z pozoru napój sięgają coraz młodsi. Rośnie liczba kobiet i młodych mężczyzn z problemem piwnym na terapiach odwykowych. Co gorsza, tę naprawdę przewlekłą chorobę raczej da się tylko zaleczyć, nie wyleczyć...
Statystyki wykazują, że pijemy o wiele więcej niż kiedyś. Okazuje się, że w IV RP pijemy więcej niż przed wojną, więcej niż w trakcie wojny i więcej niż w PRL. Nie ma na ten temat badań, ale można się domyślać, że pijemy więcej niż za czasów wojen krzyżackich, napoleońskich i powstania styczniowego. Chlejemy więc na potęgę, nie przejmując się zbytnio pokrzykiwaniem lekarzy i moralistów.
Żyjemy w kulturze alkoholowej, w której picie wódy przy byle okazji i bez okazji jest akceptowane społecznie, a większość naszych wybitnych rodaków (z artystami na czele) nigdy nie wylewała za kołnierz. Najwyraźniej rzecz się przedstawia w środowisku poetów. Tu im bardziej postać wybitna, tym większy alkoholik.
Co będzie dalej? Aż strach się bać...
Strony: [1] |
|
|
|
Autor: redakcja, |
|
|