Pijani sprawcy wypadków przyznają, że nie myśleli ani o tym, że ktoś może ucierpieć, ani o tym, co im grozi.
Zakład karny w Wołowie. To między innymi tutaj trafiają pijani sprawcy
najdrastyczniejszych wypadków na Dolnym Śląsku. Tacy, których jazda na
podwójnym gazie skończyła się śmiercią niewinnych ludzi.
Andrzej B. z Głogowa nie pamięta, jak doszło do wypadku.
- Już wcześniej urwał mi się film - wyznaje ze szczerością. Ma 24
lata i w perspektywie 12 lat za kratkami. Po pijanemu zabił trzy osoby,
wśród nich pasażera, który siedział obok niego.
- To było trzy lata temu, w październiku. Na budowie wypiłem z kolegami
kilka piw, po pracy następne - opowiada mężczyzna. Potem w czwórkę
pojechali na piknik. On prowadził. Pili wódkę. Wieczorem wrócili do
Głogowa.
- Przed sklepem piliśmy piwo. Potem ocknąłem się w szpitalu - wspomina.
Zderzyli się z żukiem. Świadkowie zeznali, że prowadził Andrzej, choć on sam do dziś nie jest tego pewien.
Tak jak on mógł skończyć każdy z ponad 10,5 tys. pijanych kierowców,
których od początku tego roku tylko na Dolnym Śląsku zatrzymała
policja. Większość z nich uniknie jednak surowej kary, bo wpadli, zanim
doszło do tragedii.
Policja rozkłada ręce. Jeśli pijani kierowcy nie powodują wypadków,
sądy wydają zazwyczaj wyroki w zawieszeniu. A inne kary, szumnie
zapowiadane przez polityków, okazują się tylko obietnicami.
Być może, gdyby prawo ostrzej traktowało pijanych za kierownicą,
29-letni Maciej G., kierowca najsurowiej dotąd ukarany na Dolnym
Śląsku, nie usiadłby drugi raz za kółkiem pod wpływem alkoholu. W
więzieniu spędzi 15 lat.
W maju 2005 r. koło Wiszni Małej z ogromną prędkością uderzył w
jadące z przeciwka auto. Zabił cztery młode osoby, w tym kolegę, który
spłonął w rozbitym samochodzie.
Już wcześniej za prowadzenie po pijanemu sąd odebrał Maciejowi G. prawo
jazdy, bo jadąc motocyklem potrącił człowieka. Mimo bezwładnej na
skutek wypadku ręki G. nadal jeździł - kupił samochód z automatyczną
skrzynią biegów. Sąd nie znalazł niczego na jego obronę.
Podobnie jak w przypadku Janusza K., 47-letniego kafelkarza spod
Złotoryi, który też odsiaduje wyrok za jazdę po pijanemu. W wypadku
został ranny pasażer auta, które prowadził.
- Sześć lat temu jesienią, koło Bolkowa wpadliśmy na drzewo. Kolega
mojego bratanka stracił przytomność. Zabraliśmy go do domu i wezwaliśmy
pogotowie - wspomina. W Wołowie za kratami spędzi jeszcze dwa lata. Jak
przyznają więzienni wychowawcy, skazanym zrozumienie własnej winy
często zajmuje wiele lat.
Rozmowa ze Zbigniewem Wroną, wiceministrem sprawiedliwości.
Pijanych kierowców nie ubywa. Teraz, gdy nie wolno zabierać im aut,
może być jeszcze gorzej. Musimy zareagować na uchwałę Sądu Najwyższego.
Pracujemy nad pewną modyfikacją przepisu, aby umożliwić przepadek
samochodu w sytuacji, gdy sprawca złamał zakaz prowadzenia pojazdu,
nałożony na niego za kierowanie w stanie nietrzeźwym. Poza tym, nadal
policja i prokuratura mogą zabezpieczać auta na poczet przyszłych kar
grzywny.
Nie warto jednak zaostrzyć obowiązujących dzisiaj przepisów?
Warto. Planujemy zwiększyć wysokość maksymalnej grzywny z 720 tys. zł
do 1,8 mln zł. I zachęcić sądy, by częściej stosowały karę ograniczenia
wolności. Oprócz prac społecznych, skazany będzie musiał np. poddać się
obowiązkowi leczenia z nałogu. Będą też zmiany w trybie przyspieszonym,
aby ułatwić policji i sądom pracę. Sądy będą mogły wydawać wyroki bez
udziału sprawców wypadków. Projekt zatwierdziła już Rada Ministrów.
|
|
Autor: Eliza Głowicka - POLSKA Gazeta Wrocławska |
|
|