Pijany kierowca mógł doprowadzić do katastrofy
|
|
|
Gorzowianin Maciej R. potrącił na pasach 11-letniego chłopca. We krwi miał 3,68 promila alkoholu.
Do wypadku doszło w poniedziałek po godz. 16 na rondzie Gdańskim, niedaleko Shella przy ul. Walczaka. 30-letni gorzowianin chciał ominąć swoim fordem samochód, który zatrzymał się przed przejściem dla pieszych. Na pasach znajdował 11-letni chłopiec. - Ford potrącił dziecko. Kierowca nawet nie zwolnił. Odjechał z miejsca wypadku - mówi rzecznik gorzowskiej policji Sławomir Konieczny.
Świadkowie przekazali policji informacje o marce i kolorze samochodu. W poszukiwania zaangażowano wszystkie patrole. Jeden z nich odnalazł porzuconego forda na Górczynie. Kilka minut później zatrzymano też kierowcę. Badanie alkomatem wykazało, że miał 3,68 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Nie miał także prawa jazdy. Sąd zabrał mu je za jazdę po pijanemu. - Kierowca do 2009 r. miał zakaz prowadzenia pojazdów - mówi rzecznik policji.
Potrącony chłopiec nie odniósł poważniejszych obrażeń, dlatego zdarzenie zakwalifikowano jako kolizję. Za jej spowodowanie, nawet pod wpływem alkoholu, kierowcy groziłyby maksymalnie dwa lata więzienia. Prokuratura postanowiła jednak przyjąć inną kwalifikację czynu: sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. - Kompletnie pijany kierowca, który w środku dnia wjeżdża na bardzo ruchliwe skrzyżowanie, jest bombą na czterech kółkach. Wystarczy chwila, by doszło do eksplozji. Aż strach pomyśleć, ile mogłoby być ofiar, gdyby na pasach było więcej osób lub gdyby doszło do zderzenia z innymi samochodami - mówi Konieczny.
Art. 174 (sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy) istnieje w kodeksie karnym od dawna, ale prokuratorzy korzystali z niego tylko w poważnych przypadkach, np. wypadków autokarowych czy kolejowych. Zmieniło się to dwa lata temu, gdy po raz pierwszy gorzowska prokuratura postawiła taki zarzut kierowcy, który jechał przez centrum miasta, mając we krwi 3,6 promila alkoholu. Przed rokiem kierowca usłyszał wyrok: dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz 10 tys. zł grzywny. Wbrew pozorom wyrok był surowy. Dwa lata to maksymalna kara, jaką można wydać w zawieszeniu, a pięć lat to najdłuższy możliwy okres próby (prokuraturze nie zależało, by wsadzać kierowcę do więzienia). Dotkliwa była również grzywna. Gdyby prokuratura przyjęła inną, łagodniejszą interpretację czynu, kierowca dostałby maksymalnie kilka miesięcy w zawieszeniu.
|