Zaostrzanie przepisów przeciwko pijanym kierowcom tylko zwiększa ich liczbę na drogach.
Restrykcyjne normy alkoholowe nie wpływają na spadek liczby pijanych kierowców. Przeciwnie: w krajach, w których wolno pić więcej, wypadków jest mniej niż tam, gdzie prawo zakazuje prowadzić nawet po małym piwie. Żądania zaostrzenia norm to wyraz bezradności i hipokryzji, a nie skuteczne rozwiązanie. Raporty Instytutu Transportu Samochodowego nie pozostawiają wątpliwości: im surowsze są normy dla kierowców, tym więcej wypadków, w tym śmiertelnych, powodują pijani kierowcy. W Polsce przy normie 0,2 promila w wypadkach drogowych ginie piętnaście osób na 100 tys. mieszkańców. W Czechach, gdzie dopuszczalna norma wynosi 0,0, w wypadkach ginie trzynaście osób na 100 tys. mieszkańców. Z kolei w Wielkiej Brytanii jest sześć ofiar śmiertelnych, a w Szwajcarii i Kanadzie - dziewięć przy normie 0,8 promila.
Wyniki badań w Austrii, Danii, Niemczech, Szwecji i USA dowodzą, że kierowcy z krajów, w których można pić więcej i prowadzić, częściej jeżdżą trzeźwi. Tę zależność, ku zdumieniu policjantów z dziewiętnastu państw Unii Europejskiej, pokazała też przeprowadzona w czerwcu 2006 r. i zakrojona na ogromną skalę akcja Alcohol/Drugs 606, podczas której funkcjonariusze skontrolowali 600 tys. kierowców pod kątem obecności w ich krwi alkoholu i narkotyków. Okazało się, że w większości krajów europejskich liczba pijanych kierowców rośnie wprost proporcjonalnie do surowości norm BAC (ang. Blood Alcohol Concentration), okreś-lających dozwolony prawem poziom stężenia alkoholu we krwi. Polscy kierowcy, którym za jazdę po dużym piwie grożą surowe sankcje, piją więcej i częściej niż Finowie, Duńczycy, Hiszpanie, Holendrzy, Grecy i Szwajcarzy, którym przepisy pozwalają na jazdę nawet po dwóch głębszych.
Pijani wbrew restrykcjom
W Polsce tylko w 2005 r. pijani kierowcy spowodowali 48 tys. wypadków, w których zginęło ponad 5 tys. osób - tyle, ile w dwa razy większych Niemczech i dwa razy więcej niż w Wielkiej Brytanii oraz dziesięć razy więcej niż w Szwajcarii! Restrykcyjne prawo nie wpływa na obyczaje kierowców również dlatego, że - jak mówią psychologowie - niezależnie od możliwych represji "ci, którzy mają pić, i tak będą pić". Tę obiegową prawdę potwierdzają wyniki badań przeprowadzonych w USA i Kanadzie (w 1996 r. i w 1998 r.). Większość wypadków zakończonych śmiercią powodują kierowcy pijani w sztok, czyli ci, którzy bez względu na konsekwencje i tak mają w nosie zasady. Śmiertelne wypadki powodują też recydywiści, skazywani wcześniej za jazdę pod wpływem alkoholu. Poza wszystkim nakazy i zakazy uświadamiają nam, że państwo uważa nas za idiotów, którzy nie pilnowani będą narażać siebie i swoich bliskich na śmierć i kalectwo.
- Polacy piją tym więcej, im bardziej zabrania im tego państwo. To wynik naszej specyficznej kultury kombinowania. Amerykanie, Anglicy czy Szwajcarzy po prostu przestrzegają norm - nieważne, mniej czy bardziej surowych. W Polsce obywatele szczycą się, że potrafią wykombinować, jak obejść przepisy. A to znaczy, że im surowsze prawo, tym bardziej dumny jest ten, kto je bezkarnie złamie - mówi Tomasz Łysakowski, psycholog i kulturoznawca z warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Kiedy w maju 2006 r. Europejska Rada Bezpieczeństwa Drogowego uznała polskie drogi za najmniej bezpieczne w Unii Europejskiej, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro orzekł, że to wina zbyt łagodnych przepisów. Praktyka pokazuje jednak, że może być wręcz przeciwnie. Zaostrzenie przepisów zaordynowali nam już sześć lat temu posłowie AWS, którzy przekwalifikowali przekroczenie najniższej dopuszczalnej normy alkoholu we krwi (0,25 mg) z wykroczenia na przestępstwo zagrożone karą do dwóch lat więzienia. Efekt? Liczba pijanych kierowców wzrosła o 17 tys. (z niecałych 70 tys. w 2001 r. do ponad 85,5 tys. w roku 2005).
Łagodne normy, surowe kary
Wielka liczba pijanych kierowców budzi powszechne oburzenie, a pomysły ukrócenia tego procederu zawsze zyskują społeczną aprobatę. - Zaostrzanie kar za jazdę pod wpływem alkoholu, zwłaszcza wtedy, gdy kierowca tylko nieznacznie przekroczył dozwoloną normę, która jest w Polsce bardzo niska, jest złym pomysłem - mówi Janusz Popiel, prezes Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego. Lepiej uderzyć kierowców po kieszeni. Popiel zwraca uwagę, że w 2000 r., kiedy normy były łagodniejsze, kary finansowe wobec jeżdżących po pijanemu orzekano znacznie częściej niż obecnie i ściągano szybciej. Społeczne wyczulenie na pijanych kierowców wynika z tego, że orzekane w Polsce kary są zbyt łagodne. W czerwcu 2006 r. sąd w Ostrzeszowie skazał na 4,5 roku więzienia kierowcę ciężarówki, który mając 2,9 promila alkoholu we krwi, zabił jadącą polonezem kobietę. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2005 r. tylko 1 proc. pijanych sprawców wypadków skazano na kary bez zawieszenia. W praktyce za przejechanie człowieka po pijanemu sędziowie orzekają najczęściej mniej niż połowę dozwolonego prawem wymiaru kary. Tymczasem w krajach najbardziej liberalnych jest odwrotnie: nie karze się zbyt surowo za sam fakt niewielkiego przekroczenia normy alkoholowej, lecz za spowodowanie wypadku można trafić do więzienia nawet na kilkanaście lat.
|