Na kolegę policjanta się nie donosi. Wynocha ze służby
|
|
|
Policjantowi, który spowodował po pijanemu wypadek i uciekł z miejsca zdarzenia, pozwolono odejść na emeryturę. Funkcjonariusza, który powiadomił przełożonych, gdzie ukrywa się sprawca wypadku właśnie... wyrzuca się ze służby.
Do feralnego wypadku drogowego doszło w lutym ubiegłego roku w Sieradzu. Jadący fordem policjant Grzegorz T. podczas wyprzedzania fiata uderzył w jego bok, odbił się, a potem czołowo zderzył się z jadącym z naprzeciwka bmw. Policjant nie zajął się rannym kierowcą bmw. Uciekł z miejsca wypadku.
- Rozpoczęły się jego poszukiwania - mówi Tomasz Ubycha, sieradzki policjant i kolega sprawcy wypadku. - Ale moim zdaniem robiono to tak, żeby go nie znaleźć, dopóki nie wytrzeźwieje. To jest Sieradz, tu się wszyscy znają.
Ubycha twierdzi, że od razu po wypadku zadzwonił do Grzegorza T. - Powiedział mi, że jest pijany i nie może jechać na komendę. Prosił, bym mu na noc znalazł jakiś kąt i przyznał, że jest teraz u znajomej. Odmówiłem i od razu powiadomiłem przełożonych, gdzie jest sprawca wypadku.
Ale po Grzegorza T. nikt nie pojechał. Zamiast tego Ubycha dostał rozkaz, by ze swoim psem tropiącym pojechał na miejsce wypadku i zaczął poszukiwania. To nie koniec. Szefostwo sieradzkiej policji do poszukiwań policjanta zmobilizowało śmigłowiec. Myślano także o tym, żeby z sieradzkiej szkoły policyjnej wyciągnąć słuchaczy i rozesłać na poszukiwania.
- Tak zrobiono. Ja szukałem go z psem, śmigłowiec latał na koszt podatników, a Grzegorz T. pijany jak bela odsypiał noc po wypadku u swojej znajomej - mówi sierżant Ubycha. - Wiedzieli o tym moi przełożeni, wiedziałem ja.
Dzień później funkcjonariusz Grzegorz T. stawił się po południu w sieradzkiej komendzie. Badanie alkomatem wykazało, że w organizmie nie ma ani promila alkoholu. Grzegorz T. tuż po badaniu złożył raport o natychmiastowe zwolnienie ze służby. - Raport został pozytywnie rozpatrzony przez ówczesnego komendanta i policjant przeszedł na emeryturę - potwierdza podinspektor Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Tymczasem czarne chmury zebrały się nad Ubychą. - O sprawie huczało w mieście, więc postanowiono zrobić kozła ofiarnego. Najpierw zawieszono mnie w czynnościach służbowych, potem wytoczono proces.
Ubychę oskarżono o to, że zbyt późno wyruszył z psem na poszukiwania sprawcy wypadku i że zataił, że wie, gdzie ukrywa się poszukiwany, czym "utrudnił postępowanie karne".
- Przecież tuż po rozmowie z nim zadzwoniłem do przełożonego. W aktach jest dowód z billingu, że dzwoniłem do swojego kierownika tuż po rozmowie z Grzegorzem T. - denerwuje się Ubycha. - Napisałem raport w tej sprawie, który nigdy nie dotarł do komendanta. Dlaczego tylko ja mam być winien?
Sieradzki sąd nie dał wiary jego wyjaśnieniom i skazał już policjanta na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Zakazał mu także pełnienia funkcji policjanta przez trzy lata. Apelacja nie przyniosła rezultatu. Ubycha szykuje się więc do walki przed Sądem Najwyższym. Ma nadzieję, że jego kasacja zostanie przyjęta.
- Od roku jestem zawieszony, mam na utrzymaniu żonę i dziecko, dostaję połowę pensji. Kadrowiec za wszelką cenę chce mi wręczyć raport, bym zwolnił się ze służby - mówi. - Nie zrobię tego. Nie może być tak, że policjant rozbija się po pijanemu i idzie na emeryturę, a ze służby wyrzucają tego, który powiadamia o wszystkim przełożonych. Będę z tym bagnem i kolesiostwem walczył do końca.
|